„Love, Death & Robots”

„Love, Death & Robots”

https://www.youtube.com/watch?v=wUFwunMKa4E

Zbiór historii z różnych światów, który zapiera dech w piersiach!

Co jakiś czas w kinach lub w świecie seriali pojawia się tytuł, który staje się swego rodzaju kamieniem milowym. Kategorii jest wiele: film, który ustala nowe standardy efektów specjalnych, nowe spojrzenie na fabułę lub też taki, który na nowo definiuje kategorię ograniczeń wiekowych pod zacną nazwą „tylko dla dorosłych”. Wśród moich filmów lub seriali ostatniego typu, które zapadły mi w pamięci znajdą się takie dzieła jak „Mr. Nobody”, „Atlas chmur”, „Rick & Morty” oraz „Final Space”. Każda z tych produkcji jest inna, każda też w inny sposób przekazuje jakąś wartość. Przy pierwszych dwóch jest to po prostu dzieło niejednoznaczne, inne w całej swojej okazałości. Patrząc na dwa pozostałe tytuły, które wymieniłem, to z pozoru seriale nadające się dla dzieci, z czym żaden świadomy widz nie mógłby się zgodzić.
O ile „R&M” w pierwszym kontakcie wręcz krzyczy wulgarnym nastawieniem zarówno postaci do postaci, jak i całego serialu do widza, tak przy „Final Space” takiego nastawienia już nie ma. Oba, co należy podkreślić, w jakiś sposób podniosły poprzeczkę w kategorii dzieł tworzonych z myślą o dorosłych, a przynajmniej w moim subiektywnym odczuciu. Ciekawi natomiast to, jak wiele różnic jestem w stanie wskazać porównując pod tym względem te dwa tytułu. Z jednej strony wulgarne, momentami niedorzeczne zachowanie Ricka, wraz z jego inteligencją nadającą serialowi unikalnego klimatu, który nie każdemu się podoba. Z drugiej strony mamy przyjemną i równie klimatyczną space operę, nie uderzającą w nas falą wymyślnych obelg. W „Final Space” dojrzałość dzieła jest tworzona raczej napięciami i wykreowaną historią, która często zaskakuje i łapie za serce. Oczywiście, nie umniejszając dla „R&M”, bo i tu zdarzyło się kilka sytuacji, które wyrwały się z tej „szufladki”. Kończąc ten długi wstęp, chciałbym Was zaprosić do kolejnego serialu, który otworzył mi kolejne klapki w głowie i z dumą mogę go dopisać do powyższej listy, choć w nieco inny sposób niż jego „poprzednicy”. Mianowicie jest to „Love, Death & Robots”.
Zanim przejdziemy do samego serialu, zacznijmy może od twórców. Głównymi reżyserami całego serialu są David Fincher, znany z takich dzieł jak „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, „Podziemny krąg” oraz „Dziewczyna z tatuażem” oraz Tim Miller, który przyczynił się do produkcji „Deadpool”. Jest to więc doświadczony duet, który zaprasza nas na sprawdzenie kolejnego, wspólnego już dzieła, jakim jest w polskim tłumaczeniu, „Miłość, Śmierć i Roboty”. Nazwa szczerze mówiąc w pierwszym kontakcie może nie do końca przyciąga, ale wystarczy jeden odcinek by zrozumieć na czym to wszystko polega. Serial nie opowiada jednej historii, wręcz przeciwnie, każdy odcinek jest inną historią: innymi postaciami, tematem i przede wszystkim innym stylem wykonania. Znajdziemy tu animacje pokroju dzieł Disneya, trochę innego Pixara, ale także kreskówkę lub też anime, na stylu „Final Fantasy” i zwyczajnym filmie kończąc. Jest to dość uniwersalny pomysł, a chciałbym przypomnieć, że jest to tylko styl w jakim odcinki zostały wykonane. Pamiętajmy jednak, że seriali nie oglądamy dla ładnego ich wyglądu. Więc co mnie w „Love, Death & Robots”, tak uwiodło?

(żródło: www.miifotos.com)

Na to pytanie nie jest, wbrew pozorom tak łatwo odpowiedzieć. Z jednej strony są to mocne klimaty dark sci-fi, z drugiej pogodne i momentami również zabawne historie, które mimo wszystko mają wywołać w nas mocne emocje, nad którymi będziemy się zastanawiać godzinami. W swoim życiu obejrzałem już wiele filmów i seriali, często domyślam się, w jaki sposób zostanie zakończony dany wątek - lub cały film - jednak przy tej produkcji prawie każdy odcinek czymś mnie zaskoczył.

W jakiś sposób twórcom udało się przemycić wiele ciekawych i w gruncie rzeczy „innych” historii, choć przy niektórych epizodach czułem pewnego rodzaju nawiązania: czy to do filmów, czy seriali lub książek, a nawet do innych odcinków, które, jak już mówiłem, są w głównym założeniu fabularnie odseparowane. Nie chcę tu opisywać konkretnych przykładów, w jaki sposób fabuła została tutaj wykreowana, ponieważ celem tej recenzji jest jedynie zachęcenie Was do sprawdzenia tego dzieła. Dlatego warto zakończyć wątek w tym momencie i skupić się na czymś, co przede wszystkim szokuje, a czasem może okazać się… wręcz niesmaczne.

Wyjaśnieniem powyższego zdania jest nadana kategoria do serialu na Netflix, a mianowicie „nagość” i o ile w większości produkcjach z tą kategorią, rzekoma nagość, jest raczej szczątkowa, tak tutaj wprost wylewa się z ekranu. Twórcy nie blokowali się w żaden sposób, by ukryć zarówno górne partie ciała kobiet jak i dolne u obu płci. Mimo początkowego „wylewu” muszę przyznać, że taka forma tworzenia obrazu jest dość intrygująca: nie czuć by coś nas omijało, a czasem wręcz chcemy, by to co zobaczyliśmy zostało przed nami ukryte. Po obejrzeniu całego sezonu można jednak dość do wniosku, że cała ta forma rozmywa się wśród fabularnych treści, które zdecydowanie wychodzą na pierwszy plan. W niektórych sytuacjach idealnie uwypukla i podkreśla powagę problemu, który twórcy chcą przemycić do naszej świadomości.
Podsumowując zebrane w mojej głowie myśli na temat „Love, Death & Robots”, muszę przyznać że jest to ta kategoria serialu do którego na pewno wrócę. Pomijając już uwagi i opinie, które przedstawiłem wyżej, serial jest także zwyczajnie piękny, grafiki i obrazy, które się tu pojawiają w niektórych momentach przypominają świetnie zrealizowany film „Katedra” stworzony przez Tomasza Bagińskiego, oparty o opowiadanie Jacka Dukaja. Wiele też zalet, które udało mi się znaleźć zostawiam sobie, ponieważ uważam że to właśnie odkrywanie ich sprawia największą radość.

Na szczególne wyróżnienie zasługuję także polski dubbing, który zazwyczaj przy tego typu produkcjach wypada średnio. Tutaj czuć zaangażowanie i profesjonalizm aktorów podkładających głosy dla bohaterów. Co do nagości i formy, w jakiej została przedstawiona, myślę że przez długi czas nie pojawi się podobna produkcja, który odważy się zrobić to w taki właśnie sposób. Tym akcentem zakończę i zaproszę Was do obejrzenia. Dziękuję za dotarcie do końca tekstu, mam nadzieję że się przydał i spodobał.

„Opowieść podręcznej”- serial od Hulu „Opowieść podręcznej”- serial...

Serial o dramacie matki, której odebrane zostało dziecko.

"Virgin River" - czy jeszcze czymś zaskoczy? "Virgin River" - czy jeszcze c...

Czy nowe odcinki "Virgin River" wzbudzą w widzach jeszcze ja...

Komentarze

Zapisz się do naszego newslettera

Zapisz się i otrzymuj jako pierwszy informacje o promocjach i nowościach!