Filmweb
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy": odgrzewanie kotletów czy świadome kontynuowanie serii? Z chęcią wracam do tego tytułu przed premierą 9. części!
Filmweb
"Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy": odgrzewanie kotletów czy świadome kontynuowanie serii? Z chęcią wracam do tego tytułu przed premierą 9. części!
Już niedługo koniec naszej przygody z „Gwiezdnymi Wojnami”. Podstawowa wersja od początku zakłada 9 części. I jeszcze w tym roku będziemy mogli pożegnać się z prawdziwą historią kina. Dlatego pora rozpocząć małą serię jeszcze przed premierą – recenzje nowej wersji i historii nowego pokolenia.
Film mogliśmy obejrzeć już w 2015 roku i trzeba przyznać, że podzielił fanów „starej” wersji „Gwiezdnych wojen”. Nie wszyscy byli świadomi, że nie jest to odgrzewanie starych kotletów, a planowe kontynuowanie serii. Film na szczęście okazał się dobrze zrealizowany: emocjonujący i zgrabnie nawiązujący do poprzednich części uwielbianej serii. To zdecydowany krok, który pozwolił młodemu pokoleniu zapoznać się z „Gwiezdnymi wojnami” po raz pierwszy i wycisnął sentymentalną łzę z tego starszego.
Mój ojciec zdecydował się na wychowanie mnie na tej serii: filmach, serialu i komiksach (to samo zresztą dotyczyło „Obcego”). Kiedy więc zobaczyłam zapowiedzi nowej serii, nie byłam wcale zaskoczona. Może jedynie trochę zniesmaczona, że nastąpiło to tak późno. Wyrosłam już z walki na kije i może nie podchodziłam do wszystkiego tak żywiołowo, to jednak na film musiałam iść do kina. Nie mogłam czekać na dostępność filmu na rynku. Mój wybór padł oczywiście na oryginalny dźwięk: według mnie polski dubbing nie powinien tam istnieć.
Tak właśnie wspominałam poprzednie części. Co dostałam w „Przebudzeniu mocy”? Wtórne sceny. Brak większych eksperymentów, powielanie schematów co prawda uspokoił fanów, pokazując, że nie zmieni ich znanej serii, to jednak… po prostu nie spełnił moich oczekiwań. Film był za mało zaskakujący i za bardzo bezpieczny. Jego twórcy garściami czerpali ze sprawdzonych już schematów. Mamy więc mocne powielenie „Nowej nadziei”, ze zmienionymi nieco bohaterami.Główna bohaterka niezwykle łatwo odkryła i zaczęła rozwijać swoją moc. Tak duża moc w niedoświadczonej kobiecie była dla mnie dużym zaskoczeniem – doskonale pamiętam, ile wysiłku i czasu Jedi wkładali w swoje szkolenia. W pierwszej części dowiadujemy się także, że mentor – osoba niezwykle ważna w starych „Gwiezdnych wojnach” – jest po prostu… zbyteczna. Zwłaszcza na początku, kiedy nowy Jedi dopiero poznaje swoje możliwości i potęgę.
Krótko mówiąc – pierwsza część nowej serii okazała się dla mnie zmarnowaniem okazji. Nie tylko w historii ale też postaci Kylo Rena. Nie chodzi tutaj wcale o jego wygląd (chociaż znajomi śmieli się, że to zaginiony potomek Kopernika), a jego zachowaniu. Właściwie to dużym zaskoczeniem i odejściem od znanych nam schematów, było ściągnięte maski przez głównego złego.
Na szczęście druga część okazała się dla mnie dużo przyjemniejszym zaskoczeniem. Dlatego jeszcze przed premierą „Gwiezdnych wojen: Skywalker. Odrodzenie” postaram się napisać recenzję „Ostatniego Jedi”.
Zapisz się i otrzymuj jako pierwszy informacje o promocjach i nowościach!
Komentarze